niedziela, 28 czerwca 2015

Senny koszmar



                 Czy nawiedzają was koszmary? Czy przychodzą nocą szczerząc kły, by  potem przez dzień, dwa, lub więcej prześladować was i  zatruwać  wam radość życia? Czy rozpamiętujecie kadr po kadrze znaczenie każdego obrazu, każdego słowa, doszukując się ukrytych znaczeń? Przestróg? Wskazówek?
Opiszę, to może się uwolnię...

           Ciemno. Jedynym oświetleniem jest delikatna warstwa śniegu pokrywająca płaskie pustkowie. W oddali zarys bloków mieszkalnych, podobnych do bunkrów, bez jednego radośnie przywołującego światłem okna.
Jestem sama. Boję się. Tak bardzo bym chciała być już w domu. Skąd ja się w ogóle tu wzięłam i dlaczego odległość od domu wcale się nie zmniejsza, przecież idę!!  Nagle słyszę za sobą kroki...Zmieniam lekko kierunek, by kątem oka sprawdzić z kim mam przyjemność...Dostrzegam postać mężczyzny. Czuję, że ogarnia mnie paniczny strach.  Przyspieszam, kroki za mną  też. Zwalniam, kroki też zwalniają, przyspieszam, kroki też... Boże to znaczy, że jestem zwierzyną! Odzyskuję zimną krew: zwalniam-przyspieszam, przyspieszam-zwalniam. Gdy dom jest na tyle blisko, że może mi się udać - zaczynam biec jak szalona. Dopadam okratowanych drzwi... On jest tuż przy mnie... Chwytam metalowy pręt oparty o ścianę i wbijam go w prześladowcę! Ale to nie jest mój prześladowca - to jest wielki, piękny, czarny pies, który pada i patrzy na mnie błagalnie, a resztkami sił próbuje łapą powiększyć otwór w drzwiach. Jego pysk prosi o pomoc! Zaczynam się wahać, lecz nagle głos wewnętrzny krzyczy: nieeee! Wbijam pręt ponownie!

Biegnę długim korytarzem i wpadam na  przyjaciółkę, która wyrasta przede mną ni stąd, ni zowąd. Mówię jej, że wszystkie okna są zamurowane, tylko w jednym jest  poszarpana moskitiera. Wygląda mi to na włamanie do pokoju, do którego nie wolno nikomu wchodzić. Ona z dziwnym uśmieszkiem na twarzy wyciąga klucz i otwiera pokój, a następnie zamyka stwierdzając, że wszystko jest w najlepszym porządku. Coś ty zrobiła, krzyczę na nią i biegnę do swojego mieszkania. Rygluję drzwi i zrzucając wierzchnie odzienie, wskakuję do łóżka, bo trzęsę się z zimna i ze strachu. Wtedy obejmują mnie gorące, czułe ramiona, a ja nie dowierzam, że mogę jeszcze czuć taką słodycz. Nadchodzi ranek.  Czuję zapach skórzanej kurtki. Wstałeś już? - pytam nie  otwierając oczu. Podnoszę głowę... przecież to jest obca twarz... ale nie do końca... kogoś mi  przypomina ... usiłuję sobie przypomnieć... Tężeję w środku... zaczynam się bać... I gdzie ja w ogóle jestem?!

Budzę się przerażona...

piątek, 19 czerwca 2015

Krótko...




- Wiesz, że trochę zmarzłam Guidku, może pobiegamy?
- Nie widzisz, że pozuję!
- Wtedy gdy jest słońce, to uciekasz od obiektywu, a zdjęcia bez dobrego oświetlenia są płaskie i nieciekawe. Zobaczysz Pańcia ich nie opublikuje...


- Zaraz pobiegamy, tylko jeszcze jedna mina...


- Smutna ta twoja nowa mina... chodź się lepiej bawić, tym bardziej, że Cymes nadchodzi.  Ten to zaraz pierś wypnie!


- A nie mówiłam? Myślę, że tylko mnie brakuje do kompletu w tej scenerii...


- O matusiu! Jak ja źle wyszłam! Przecież ja jestem słodka, a tu taka jakaś jędzowata!
- Bo jesteś jędzowata, mruknął Cymes, który znowu zaczął sprawdzać co się dzieje tam, gdzie go nie ma...


I wtedy spoza chmur wyszło słońce... 


Dla mnie słońce zawsze świeci, bo przy mnie są one - moje niezwykłe koty...
I dopowiem słowami Franciszka J. Klimka:

WEŹ KOTA

Jeśli los ci doskwiera boleśnie
i rozwściecza znajoma tępota,
to zrób to, co słyszałeś już wcześniej:
           weź  k o t a.

Jeśli wokół panoszą się wieprze
i rozrasta się zwykła hołota,
to zrób to, co dla ciebie najlepsze:
           weź  k o t a.

Jeśli kryzys ci zdrowie rujnuje,
lub zawiodła cię bliska istota,
to zrób to, co niewiele kosztuje:
           weź  k o t a.

Jeśli zbyt ci samotność dokuczy,
a twe serce w rozterkach się miota,
to znajdź coś, co ci miłość wymruczy
            weź  k o t a.

       *******************

            A gdy weźmiesz
            i po jakimś czasie
powiesz, że nic ci nie dało kocisko,
             wtedy odpowiem,
          że w tej ludzkiej masie
            na drabinie ewolucji
          jesteś trochę za nisko.


wtorek, 9 czerwca 2015

Zachęcam do przeczytania...



     Okazuje się, że jestem niecierpliwa i muszę się podzielić z Wami wcześniej tym co czytam, mając nadzieję, że nie ominiecie tych pozycji, z których jedna jest zbiorem reportaży historycznych, zaś druga opasłą pracą naukową.

Jedna i druga jest wspaniałą literaturą faktu, którą się czyta miejscami jak horror, miejscami jak sensację, a miejscami jak political fiction. Jedna i druga są ze sobą nierozerwalnie związane.
Gdy czytam ,,1945. Wojna i pokój",często posiłkuję się książką Marcina Zaremby ,,Wielka Trwoga. Polska 1944-1947", by rozszerzyć panoramę zdarzeń, lub poszukać szerszej interpretacji zjawisk społecznych.
Dla Magdaleny Grzebałkowskiej ,,Wielka Trwoga" też była drogowskazem i podporą.

Wspomnienia wojenne zwykle kończą się w maju 1945 r. Koniec wojny, powszechna radość. Ale czy na pewno? I czy na pewno oznacza to  powrót do normalnego życia? Czy raczej wojna trwa nadal, zmieniając jedynie swoje oblicze?

Magdalena Grzebałkowska napisała fascynującą książkę, która wypełniła wielką lukę, jaką historycznie był rok 1945. Ruszyła w podróż tropem starych reportaży, wspomnień i pamiętników z tamtego okresu, pragnąc odnaleźć  uczestników tamtych wydarzeń - by ich ustami dać świadectwo tamtych dni.
Podążając za nią, straciłam nagle dystans i również stałam się  uczestniczką tamtego czasu. Czasu ucieczki 450 tysięcy Niemców  z Prus Wschodnich - przez zamarznięty Zalew Wiślany - pędzonych strachem przed wkraczającą Armią Czerwoną. Czasu dramatycznych przesiedleń ludności polskiej ze wschodu na zachód, z Kresów Wschodnich na Ziemie Odzyskane.  Czasu strasznego, pełnego chaosu, niepewności, eksplozji szabru, gwałtów, pogromów. Czasu nieprawdopodobnie nieludzkiego 1945 roku. Ale również czasu euforii, nadziei, wyjątkowo intensywnego życia i niestety rozczarowań. 

Grzebałkowska podarowała nam książkę o bezmiarze ludzkiego cierpienia i jego uniwersalnym wymiarze, bez względu na narodowość. O eskalacji agresji i przemocy. O traumie, niepewności i trwodze. O losach ocalałych żydowskich dzieci.
O sadystycznych zachowaniach komendanta obozu dla Niemców w Łambinowicach. O Warszawie i Wrocławiu, i o życiu wśród ruin gdzie roiło się od min i niewypałów. O życiu w smrodzie i brudzie. O ekshumacjach i strachu przed wybuchem epidemii duru plamistego i czerwonki. O palonych bieszczadzkich wsiach i Sanoku. O nienawiści Ukraińców do  Polaków i Polaków do Ukraińców.
A oto co mówi sama autorka: - ,,Ukraińcy z którymi rozmawiałam żyją nadal krzywdami doznanymi od Polaków, Polacy nie mogą zapomnieć okrucieństwa, z jakim traktowali ich Ukraińcy. Komu więc przyznać rację? Kto bardziej ucierpiał? Czy da się zważyć ciężąr krzywd? Postanowiłam, że oddam głos moim rozmówcom. Jeśli ktoś czuje się na siłach, niech waży ich racje. Ja nie mam siły i odwagi."
Dwanaście miesięcy - dwanaście opowieści.

Już dawno nie towarzyszyło mi tyle emocji przy czytaniu. Może dlatego, że sytuacja polityczna w kraju i na świecie jest taka a nie inna i mając za plecami właśnie to tło - zanurzam się w strachu, w strachu o przyszłość, w strachu by przeszłość nie wróciła, bo przeszłość, jak uczy historia, wraca i w dodatku w gorszym wydaniu...