niedziela, 20 września 2015

Niedzielne o niczym...




Myśl ucieka i pisać się nie da. Dlaczego? Dlatego, że za laptopem leży do góry brzuchem pręgowany, słodki futrzak i co chwila przechyla główkę, i otwiera szeroko oczy pomrukując pytająco: - erymr?- co odczytuję jako : - wszystko w porządku? No jak może być wszystko w porządku, jak nie mogę się skupić? Zresztą cały dzień nie mogę się skupić! Mój organizm nie wytrzymuje ostatnio różnego kalibru i rodzaju stresów, łącznie z  pogodowym, jaki funduje nam nasza ukochana Matka Natura. Oczywiście nie mam do niej pretensji, bo ona też, jak widać, z trudem znosi to, co jej funduje z kolei bezmyślna ludzkość...

 O matko jedyna, właśnie wlazło na stół drugie szczęście i mości się za laptopem, ale widzę, że nie może się ułożyć, tak jakby chciało. Jest czekoladowe i większe od pręgowanego i nie uznaje dzielenia się swoim kawałkiem terytorium. Cymes się zaparł i też nie zamierza opuścić swego miejsca. Guido chwycił go za kark, potem polizał...  i ustąpił... kocha Cymeska. Teraz leży u moich stóp, jak pies...

Wracając do tematu, którego nawet nie zaczęłam jeszcze, a chciałam napisać o miauczeniu.
O miauczeniu? Właśnie. Dzisiejsza pogoda nie była łaskawa dla kotów, więc miałam okazję nasłuchać się kocich komentarzy.



Rano koty różnie oceniały stan pogody. Cymes wyjątkowo szybko uporał się z obchodem ogródka, w którym nie zagrzał żadnego miejsca dłużej niż kilka chwil, poświęcając uwagę wyłącznie ptakom, na które miał wyraźną chętkę, ale gdy sroka obniżyła swój lot i z głośnym skrzeczeniem przeleciała mu nad głową, to jak szalony wpadł do domu, łapiąc po drodze pluszowego szczura i  rzucając w moim kierunku alarmujące mraaa! mraaa!! - pobiegł na górę!!!




Hikari wyszła na chwilę, by sprawdzić co tak przestraszyło Cymeska, ale nic nie przyciągnęło jej uwagi.


Wróciła więc i zupełnie już ignorowała otwarte drzwi, paradując w holu przed lustrem tam i z powrotem, wachlując ogonem i kręcąc pupą, co miało znaczyć, że powinnam wreszcie porządnie ją wyszczotkować i w ogóle tylko jej poświęcić całą swoją uwagę, bo wszak ona jest najważniejsza i najpiękniejsza! Jak zwykle przewracała przy tym oczami i wydawała od czasu do czasu słodkie, wysokie i krótkie, wypowiadane z niewiarygodną dykcją - Miau! Miau! Miau!

Guido zaś łaził z opuszczoną głową i ogonem, stosując narrację lamentacyjną:  - Hęmrrr! Hęęmooojj! Jojojhmrrrr! Łoi-łoł!  Co brzmiało jak: nikt mnie nie kocha...nikt mnie nie lubi... nikt się mną nie zajmuje...nikt mi buzi nie daje... nie wiem gdzie są piórka... coś bym zjadł, sam nie wiem co, ale nie to co jest w misce...  Dźwięki, które wydawał w ogóle nie były kocie!

   - Głowa mnie już boli, od tego waszego jęczenia - powiedziałam - Dzisiaj jest niedziela i ja mam zamiar poświęcić ją wyłącznie sobie, a już na pewno najbliższą godzinę. Idę do łazienki! 
Gdy weszłam do łazienki Cymes czekał już na mnie... z prezentami....



Gdy wyszłam z kabiny prysznicowej, nawet tego nie zauważył - spał jak zabity.



Teraz też śpią... O nie, właśnie weszła Hikari - czas na serek jogurtowy Almette!

wtorek, 8 września 2015

A wczoraj to było tak....






Przeskok z tropiku na Alaskę sprawia, że chodzę jak zombi, nieprzytomna zupełnie. Boże, jak ja  nie lubię, aż tak gwałtownych zmian w pogodzie. Dopada mnie wtedy bezsenność, a potem świadomość, że pod te lata już tak będzie - nie poprawia mi nastroju.

Moje koty natomiast, wczoraj sobie odespały tę zmianę, po to, by późnym popołudniem, ruszyć do ataku na swoją Pańcię! No bo jeśli skończyły się motyle, muchy, ćmy, ważki, świerszcze oraz inne biegające i pełzające stworzonka boże, to została Pańcia! Pańcia jest najlepszą i największą zabawką kota! Ma wszystko co potrzeba! Włosy do czochrania, plecy do wspinania, kolana do wskakiwania, stopy do napadania i podgryzania!!  No i zaczęło się! Guido sobie przypomniał jak to było, zanim jeszcze nie było Cymeska, ani Hikari, a był tylko on! On ukochany i najdroższy!  Najsłodsze czekoladowe maleństwo, które zaczajało się w ciemnym kącie i nagle ruszało na Pańcię z impetem, i z bojowym okrzykiem,  nie bacząc na okoliczności! A potem w nogi! A Pańcia za nim! Łapała i przytulała, całowała, tarmosiła... i wypuszczała. A on się znowu chował i długo nie pokazywał, żeby Pańcię zmartwić, żeby zaczęła szukać..., i żeby ponownie z ciemnego kąta wypaść i łubu-du znowu na Pańcię!
Cymuś, który jest wielkim pragmatykiem, siedział i przyglądał się z miną ironicznie zatroskaną o zdrowie psychiczne, moje i Guida. No cóż, ale gdy już wszystko przeanalizował  w swoim mądrym łebku, nagle zaczął robić tak samo! Bo on, żeby nawet czegoś nie rozumiał, to nie jest gorszy! Bo to jest bardzo ambitny kotek! Tak, że nie ma zmiłuj, Pańcia teraz musi jego dopaść i wytarmosić, wymiziać..., a on będzie uciekał, by znowu napaść na Pańcię, gdy ta schodzi ze schodów i nie przyjdzie mu do główki, że Pańcia może się przewrócić i spaść, a wtedy koniec z jedzonkiem, koniec z zabawami, a może w ogóle koniec z Pańcią i co wtedy?!
A Pinda? Ano Pinda, jak to Pinda, w malowniczej pozie, lubi się przyglądać, udając, że się nie przygląda, tylko tę swoją łapinę liże, i tylko tak tym jednym okiem łypie, a drugie mruży, i na zmianę, i z powrotem, a potem bęc i brzusio wywala i udaje, że śpi z tym swoim uśmiechem brytkowym, a człowiek ma ochotę ją zjeść, z miłości, z tkliwości i z uwielbienia dla stworzenia...
I już!!!




wtorek, 1 września 2015

Problem...



Mimo gorącego poranka, Cymuś rozrabia jak pijany zając, a ja jestem szczęśliwa, jakbym wygrała milion w totka. Człowiek, gdy już złapie kota na punkcie kota, to już nic nie jest ważne... tylko szczęście kota! 
Dwa ostatnie dni tonęłam w rozpaczy, bo Cymes włóczył się po domu smutny, powolny, polegujący, niechętny moim pieszczotom; nawet żadnej myszki mi nie przyniósł... A ja wiedziałam, bo to się wie, że to nie upał jest przyczyną, ale zakłaczenie!
Oczywiście, w takich wypadkach nie można wykluczyć innych dolegliwości, ale gdy kot opuszcza główkę i otwiera bezgłośnie pyszczek, lub pokasłuje, to jestem pewna, że się zakorkował. A że Cymuś wielkim czyściochem jest, to go dopadło, mimo stosowania środków zapobiegawczych, do których należy połykanie trawy i przysmak odkłaczający, podawany co 2-3 dni. Trzeba jednak podkreślić, że latem, gdy upał dokucza, koty liżą się również dla ochłodzenia futerka, więc ilość spożytej sierści jest zdecydowanie większa. Trzeba było zastosować plan B i podać podwójną dawkę pasty odkłaczającej, dwa razy dziennie...
 I nic!   Kot się męczy, ja się męczę!
Podaję strzykawką dodatkową porcję wody, bo ,,mistrz wychlapywania'' napracuje się nad miską i guzik połknie. Mało tego, zaczynam go namawiać do ponownego usiłowania wyrzygania kłaków.
W jaki sposób? Ano przyjmuję odpowiednią  pozycję ,,na czworakach'' i zaczynam udawać, że wymiotuję , baaardzo intensywnie wymiotuję!  Ustawia mnie do pionu wzrok mojego kota, który mówi: - Pańcia, ty się opamiętaj! Nie nas uczyć jak rzygać! Jesteśmy w tym mistrzami! Fakt... co ja robię na tej podłodze? Tracę autorytet!!  
Drugiego dnia, gdy Cymes-żarłok gardzi śniadaniem, jestem przestraszona nie na żarty!
 - Cymeńku skarbie, mówię, jeżeli za godzinę nie pozbędziesz się tego balastu, wzywam Weta! I to na sygnale! Następnie szykuję nową, podwójną porcję pasty.
Cymes patrzy na mnie … odwraca się i biegnie jak szalony na górę. Za chwilę dobiega do mnie najpiękniejsza muzyka świata: RZYGANIE KOTA!!!!

Obejrzałam to co zwrócił... i dopiero się przestraszyłam! Miałam w ręku sporą parówkę  z ubitej sierści... No kochany!  Byłeś w prawdziwym niebezpieczeństwie!