wtorek, 17 maja 2016

Życie kotami usłane...



      Odkurzanie?!... teraz??... co to, to nie!
Jednym słowem blokada. Stoję chwilę i odwracam się na pięcie.
W końcu mam wiele innych rzeczy do zrobienia, a dyskutowanie z nimi nic nie da. Przepędzanie krzykiem? - nie, nie, to najgorsze wyjście. Najlepsze wyjście - to wyjście! Same mnie tego nauczyły - jak im się coś nie podoba, to wychodzą. Ja przynajmniej min przy tym nie robię i ogona nie zadzieram!... że nie mam? Ja już sama nie wiem, co mam, a czego nie mam.

Znowu pada. Zimno jak diabli, a podobno wiosna... o czym przekonują kwiaty w ogródku. Sadziłam je w czasie deszczu, nie mogąc się  się już doczekać lepszej pogody.
Jak sięgam pamięcią, nie raz, nie dwa mi się to zdarzyło. Taki charakter - niecierpliwa jestem!
Deszcz jest potrzebny, bardzo, ale ten chłód mnie dobija... Podobno już niedługo, bo nadchodzą upały - jak nie kijem, to go pałką! Jaka pogoda, taki mój nastrój..., umiarkowania mi trzeba!
UMIARKOWANIA!


Im też, bo nadmiar wody zniszczy kwiaty, a moje maleństwa dopiero wsadzone...





         Oczywiście Cymuś pomagał sadzić, bo kto jak kto, ale on deszczu się nie boi. Potem  padł ze zmęczenia i wymościł sobie legowisko na stole, proponując mi  opisanie dnia pełnego wrażeń.To znaczy on będzie dyktował, ma się rozumieć, a ja mam pisać....W chwilę potem usłyszałam chrapanie, ale on temu z oburzeniem zaprzeczył. No skoro to nie on, to pewnie ten kurczak, którego sobie przytargał ze stryszku... pewnie on.





poniedziałek, 9 maja 2016

Żeby pamiętać...




     Kwiecień bardzo nabroił w tym roku. Zimny i nieprzyjazny dla roślin, odebrał mi radość oglądania przepięknych kwiatów wczesnych różaneczników: miniaturowego Impeditum, w pięknym liliowym kolorze i czerwonych kwiatów karłowatego Scarlet Wonder.



Trzy bardzo zimne noce zniszczyły rozwijające się pąki. Zachowało się po kilka kwiatów, tak na jednym, jak na drugim krzewie, reszta zmarzła.
Piszę o tym, bo widok ogromnej ilości rozkwitających pąków, radował moje oczy i serce tak bardzo, że każdy poranek zaczynałam  od sprawdzenia, ile przybyło kwiatów. Nie mogłam się doczekać tych wspaniałych bukietów, które wyglądają jak jeden olbrzymi kwiat, bowiem listków prawie nie widać... no cóż... pozostało mi jedynie poczucie winy, że przecież  mogłam je  na noc okryć....


Smutny widok, prawda?

      Maj, zaraz na progu, też postanowił mnie poczęstować niespodzianką.
Wyszłam z domu po korespondencję do skrzynki... idę ...patrzę... a  na jałowcach, i tylko na nich, jest coś, czego nigdy w życiu nie widziałam. Jeszcze mi tego brakowało! Jakieś grzyby... chyba... Pełno tego było! Nie powiem, ładnie to nawet wyglądało, ale ja, alergiczka, od razu wpadłam w popłoch! Co mam z tym zrobić?!
Czym prędzej po poradę do wujka G.!
Są to grzyby pasożytnicze dwudomowe (z rzędu Uredinales) , tzw. rdza lub nagoć rożkowata lub sawiniowa - w zależności od tego, czy jałowiec jest pospolity czy sawinie. Przenoszą się z liści różnych drzew takich jak głóg, jabłoń, grusza, jarzębina - na pędy jałowców.
W Polsce podobno trudno je spotkać. Rzadko kto je widział w naturze! Do diabła! Ja też nie musiałam!!!



Na szczęście  nie musiałam też z nimi nic robić, bo jak nagle się pojawiły, tak nagle zniknęły! Nie ma po nich śladu! Wyparowały! To chyba dlatego tak trudno zobaczyć je w naturze. Myślę więc, że spotkał mnie wielki zaszczyt ujrzenia tych szczególnych grzybków - czuję się wybrana!
Teraz muszę obserwować  jałowce i natychmiast usuwać porażone pędy. Na razie takich objawów nie widzę. Może nie będzie zbyt wielkiego spustoszenia?