niedziela, 31 stycznia 2016

Wybrałam, bo skłaniają do myślenia...




                ,,Kilka miesięcy temu nawet nie wyobrażałam  sobie istnienia tego tajemnego świata, dziesiątków tysięcy domów, w których jeden z członków rodziny ma uszkodzony mózg.
Idioci, z którymi kłóciłam się w supermarkecie, nieracjonalnie zirytowani ludzie na ulicy, pustogłowi mówcy w czasie spotkań publicznych. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że wielu z nich jest dosłownie chorych na głowę. Wielu z nich ma rodziny i przyjaciół, którzy ich kochają i którzy spotykają się, tak jak moja nowa grupa wsparcia.
                 Czuję się, jak bohaterka filmu, która nagle może zobaczyć i usłyszeć wszystkie duchy, które chodzą wśród nas.
Ludzie z uszkodzeniami mózgu żyli wśród nas od zawsze. Spotykałam ich, rozmawiałam z nimi, kłóciłam się z nimi, niczego nieświadoma"

              Umieszczam tę refleksję bohaterki  książki, bo mam wrażenie, że to moje własne myśli, które przychodzą mi do głowy, gdy obserwuję otaczający mnie świat i ludzi...

               ZNIKASZ, to książka szczególna i wyjątkowa. Zadaje bardzo wiele mądrych i trudnych pytań. Dociera do zakamarków naszej duszy, a ,, Christian Jungersen z niemal perwersyjną precyzją portretuje najdrobniejsze gesty bohaterów, stawiając najważniejsze  pytania o znaczenie zjawisk takich jak miłość, dusza, wolna wola, wina i odpowiedzialność, wierność i zdrada"... i dodam jeszcze: -  prawo do szczęścia mimo wszystko i wbrew wszystkim i wszystkiemu...

                  Następna pozycja to:  


                      Może jeszcze znajdzie się ktoś, kto nie czytał tej książki, więc niech nie zwleka.
ULEGŁOŚĆ -  najnowsza powieść pisarza (2015), której premiera zbiegła się w czasie z zamachami na redakcję ,,Charlie Hebdo"w Paryżu - przedstawia wizję przyszłości inną niż wszystkie.

                      Narracja tej książki jest jak życie głównego bohatera - spokojna i bez fajerwerków. Francois, wykładowca literatury na Sorbonie, uznany i szanowany, prowadzi życie samotne i dość monotonne, ale okraszone licznymi romansami. Natomiast na francuskiej scenie politycznej, dzieje się bardzo wiele, szczególnie po wyborach, w których zwycięstwo odnosi Bractwo Muzułmańskie.
Największe zmiany następują w dziedzinie edukacji... a wówczas nasz bohater staje przed ,,być albo nie być" w coraz bardziej obcym świecie.

                     Na koniec wielki rarytas!  

,,WIATR I PYŁ  jest od początku do końca kolejną książką Tadeusza Konwickiego, o tyle tylko szczególną, że pod tekstem wypadałoby umieścić datę jej powstania: 1946-2008."
                                                                                                                           Tadeusz Lubelski


                 Cudownie się odpoczywa, czytając ten zbiór tekstów, niepublikowanych w żadnej innej książce. Teksty bardzo różnorodne: opowiadania, reportaż, eseje, felietony. Są też szkice wspomnieniowe, powstałe po śmierci przyjaciół i współpracowników - Zbigniewa Cybulskiego, Aleksandra Kobzdeja, Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Jest wreszcie wybór rysunków, które Konwicki , szczególnie we wczesnym okresie twórczości, publikował ze szczególnym upodobaniem. Można brać garściami ten pył niesiony wiatrem wspomnień. Pył prawdziwych pereł...

Bardzo polecam!



wtorek, 19 stycznia 2016

Wędrujące ubranka...




                 
                    Tego jeszcze nie było. Nie wiem, czy chcą mnie rozśmieszyć, czy pomóc, czy może rekompensują sobie moją zmniejszoną aktywność w zabawach z nimi. Faktem jest, że moja bielizna osobista i ubranka wierzchnie, zaczęły ,,chodzić" po schodach. Oczywiście jest również ścieżka dźwiękowa: poszeptywanie, pomiaukiwanie, pohukiwanie, świergotanie, galop i inne przedziwne dźwięki, ale co charakterystyczne - wydawane cicho! Jednym słowem spiskowcy od siedmiu boleści!
Muszę jednak zdradzić, że sama się do tego przyczyniam. Ponieważ sypialnię mam na górze, salon na dole, a pralnię jeszcze niżej, a w domu jak to w domu: góra - dół, góra - dół, góra - dół; ciągle coś trzeba znieść i coś trzeba wnieść - a mnie nie wolno - wymyśliłam więc, że koszyk wiklinowy na zakupy, będzie pełnił rolę transporterka, przekładanego co kilka stopni, bym ja mogła trzymać się poręczy i nie dźwigać. No więc ów koszyk czeka czasem na schodach na doładowanie, lub na odpowiedni czas.  Koty zaś nauczone buszowania w swoim koszyczku z zabawkami, przeniosły tę umiejętność na mój kosz-transporter! Inteligentne bestie! Bywa, że zaczajam się by złapać ich na gorącym uczynku, ale jak dotąd udało mi się tylko raz, gdy Guido zaplątał się w tym ogromnym swetrze.
Od czasu do czasu zwołuję je na zebranie w celu wygłoszenia pogadanki na temat: jak powinny się zachowywać w domu dobrze urodzone kotki,  ale ponieważ stan obecności jest zerowy, wygłaszam ją do ścian, kończąc zawsze ostrzeżeniem, że ogony im poobcinam i będą jeszcze bardziej rasowe!

Gdy wszystko uprzątnę i wrócę do swoich spraw, zjawiają się jakby nigdy nic! Jakby dopiero się obudziły, dopiero wstały... a w ogóle z kim tak długo gadałaś?  Nawet takie bezczelne pytanie mają w oczach!

Ostatnio do koszyka zapakowałam wszystkie zabawki, które Cymes zawlókł na górę. Oczywiście nie zdążyłam znieść na dół, gdy wpadł z białym szczurem w pyszczku i morderczym błyskiem w oczach... kłaki tylko fruwały...
.

No coż, to przecież drapieżnik! Tylko kto dywan odkurzy?


P.S. przepraszam za fatalną jakość zdjęć...

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Osiem tygodni...





To były ciężkie dni i bardzo trudny egzamin z życia. Najlepiej ten egzamin zdał Cymesik -  co właściwie było do przewidzenia. Ten kot zawsze zachwycał umiejętnością przystosowania się oraz umiejętnością przekonywania wszystkich o swojej wyjątkowości.
Bardzo bałam się o Guida, bo to KOT, którego światem jestem JA, nasz DOM, Hikari i Cymes; reszta zasługuje jedynie na ostrzegające, groźne fuknięcie. O Hikari się nie bałam... a okazało się, że moja nieobecność najwięcej bólu sprawiła właśnie jej. Nie wychodziła z sypialni... czekała.
Guido przez pierwszy tydzień prawie nie jadł, o żadnej pielęgnacji obojga, nie było mowy. Jedzenie ,,mokre'', moje DZIECI– wnuczka,synowa,syn- zanosiły na górę.

Postanowiłam, że koty zostaną same w domu, nie będą nigdzie przewożone i narażane na kolejny stres. DZIECI wpadały codziennie, czasem co dwa dni, żeby dosypać suchej karmy, podać „mokrą'', zmienić wodę i sprzątnąć kuwety. I TAK PRZEZ OSIEM TYGODNI – bardzo długich i ciężkich osiem tygodni, które spędziłam w szpitalu, a właściwie w dwóch szpitalach... neurologia,a potem rehabilitacja... i myślę, że tylko strach o te trzy istotki, mobilizował mnie do życia...
Lekarze przyrzekli mi, że wyjdę na własnych nogach, a nie na wózku, nie wierzyłam, ale wyszłam, co prawda przy chodziku, ale na własnych nogach!

Ostatnia noc w szpitalu była bezsenna. Myślałam o tym, jak mnie przyjmą, czy będą się gniewać, czy mi przebaczą tak długą nieobecność?
Po wejściu do domu, myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi... z radości. Boże, jak ja tęskniłam!
Cymuś zatrzymał się na schodach z miną: - to naprawdę Pańcia? Musiałam pieszczotliwie przemówić, żeby go przekonać... a gdy podskoczył do mojej dłoni, wiedziałam, że z nim jest wszystko w porządku. Hikari i Guido w ogóle się nie pokazali. Nie spiesząc się, poszłam na górę, do sypialni, pokonując schody zgodnie z instrukcją obsługi człowieka...
Guido leżał na łóżku. Usiadłam obok, zaczął mruczeć. Oczki brudne, a sierść! Boże zmiłuj! Wyglądał jak baranek, który odłączył się od stada i po latach został odnaleziony!
Guidulku, słoneczko kochane! - przytuliłam się do niego – jak ja sobie z tobą poradzę! Nie jestem jeszcze na tyle sprawna, żeby dać sobie radę z taką ilością zwisających baranich pukli!
No to przywitałam się z dwoma! A gdzie dziewczynka?
Zaszczytu przywitania doznałam dopiero, gdy zostaliśmy sami, gdy DZIECI pojechały do własnego domu. 
Hikari nadal grubiutka, czysta, no może dupencja nie była idealna, niesamowicie ofutrzona, ale sierść piękna i gładka.
Od tego momentu stałyśmy się nierozłączne... gdzie ja, tam ona...

Bardzo szybko okazało się, że moje skarby pamiętają wszystkie nasze rytuały i nasze zabawy.
Stres u Guida i Hikari został wyparty całkowicie i przywrócona radość życia. Pierwsza głupawka i zapasy chłopaków, wyrażone piękną choreografią, rozbawiły mnie do łez, ale doszły też nowe elementy.
Gdy rano wstajemy i schodzimy na dół po schodach, one nie pędzą, one schodzą powoli, stopień po stopniu, często mnie blokują, mówię wtedy: - No bez przesady! Szybciej proszę!
Podobnie jest gdy idziemy spać, ŁAPA PRZY NODZE, NOGA PRZY ŁAPIE!

I to Cymusiowe, pełne troski, spojrzenie: - Tylko bądź ostrożna!

DUŻO ZDROWIA W NOWYM 2016 ROKU