Ciężko mi wrócić do pisania po tak długiej przerwie. Czuję coś w rodzaju wstydu pomieszanego z lękiem... tylko dlaczego wstydu?
Może na rozgrzewkę, opiszę mój sen. Śnił mi się śp. mąż, a śni mi się rzadko, więc już śniąc, byłam zaskoczona.
- No! Zbieraj się - powiedział.
- A to niby dokąd? gdzie? - pytam, doskonale wiedząc o co mu chodzi.
- Jak to gdzie? Dawno cię nie widziałem.
- Taaak...?! tylko, że ja mam koty! Nie mogę ich opuścić!
- Nigdy nie byłem najważniejszy! Zawsze na pierwszym miejscu były koty.
- Wiesz.... chciałam coś powiedzieć, ale się obudziłam.
Za parę dni, po tym śnie, otwieram drzwi na taras, zachwycona porankiem ciepłym, słonecznym i pięknym - bo dotąd tylko lało i wiało - by wypuścić koty spragnione wyjścia, które jednym susem znalazły się na trawie. Ja za nimi, na taras, wołając, żeby były ostrożne, bo gdzieś może spać jakiś obcy kot ! I wtedy... łubu-du! Leżę! Poślizgnęłam się na paru kroplach wody! Leżę i myślę: wstanę, czy nie wstanę? Koty mnie otoczyły, miauczą pytająco, a ja się gramolę, powoli, powolutku, ostrożnie, wstaję... Wstałam! Idę!
- No, kochany! Nie próżnujesz! Widzę, że naprawdę stęskniłeś się za mną... ale daruj sobie... musisz jeszcze trochę poczekać! Ja mam koty!
Tym bardziej, że Michaś ma braci, o rok młodszych...
Oto Frygo pręgowany i Amado łaciaty.
To było w połowie lipca. Szykuję Michasiowi kolację, bo siedzi na parapecie kuchennym, informując mnie w ten sposób, że już się nabiegał i jest głodny. Ale zauważam, że jest jakiś nerwowy; kręci się, wychyla, biega tam i z powrotem. Coś się musi dziać - myślę.
Wychodzę z jedzonkiem, światło mi na ganku gaśnie, więc słabiej widzę, ale wyraźnie coś malutkiego czai się przy budce. Zapalam światło, a to pręgowane maleństwo, siedzi nad miseczką i czeka.... i wcale się nie boi. Gdy napełnił brzuszek, wskoczył do górnej budki, zwinął się w kłębek, pozwolił się pogłaskać i zasnął.
Nie! Nieee! Nieeeeee! To niemożliwe, ja chyba śnię! Takiego kotka, ja w życiu nie spotkałam!
Michaś szalał! Nie był w stanie spokojnie jeść. Co chwila zaglądał do budki, wskakiwał na budkę, zaglądał od góry, wracał do miski, lizał się nerwowo.... Wreszcie zmęczony, wlazł do swojego dolnego apartamentu. Ja zaś zamknęłam drzwi myśląc: - Niech się dzieje wola nieba! No cóż, to jest początek nowej historii...
Następnego dnia, rankiem, gdy otworzyłam drzwi, ulubione miejscówki Michasia były zajęte!
Łagodne, pełne wdzięku i zaufania pręgowane maleństwo - na budce.
Olśniewająco piękny, prawie dwa razy większy, łaciaty i nieufny - razem z matką, w ulubionym miejscu Michasia w ogródku ...
No i Michaś... zasępiony i smutny.
- Halo! Halo, Michaś! Mamy problem!
To na dzisiaj tyle...
Dziękuję wszystkim, którzy cierpliwie czekali, czytając stare posty - o czym wiem, przeglądając statystyki Bloggera.
DZIĘKUJĘ i serdecznie pozdrawiam !
Piękne te kotki. Frygo szczególnie. Małgosia i Rafał. Czekamy na następne odcinki.
OdpowiedzUsuńSzukam i szukam dla Frygo kochających ludzi, niestety... a to jest kotek wyjątkowy....
Usuń