sobota, 3 grudnia 2016

Michaś! Ty skaranie boskie!




Zawału przez niego dostanę. Ciągle się martwię, że mu zimno, chcę by zjadł w sieni, a nie na zewnątrz, proszę, żeby już wszedł do budki i się ogrzał, błagam, żeby już przestał kontrolować swoje terytorium... wszystkie moje zachęty i prośby - jak grochem o ścianę !
Łobuzowi jajka rosną i jest najmądrzejszy na świecie !

Gdy spadł śnieg, wstałam w nocy, żeby sprawdzić czy nie marznie  i czy nie włożyć mu jeszcze kociego kocyka z polaru, i co widzę?! Michaś gra w piłkę! Na śniegu! Łobuz jeden !
Rano, zamiast najpierw zrobić sobie kawę i dać jeść mojej trójce, to ja - szlafrok na piżamę,kurtkę na szlafrok, kaptur na głowę i lecę na ganek... a tam ... budka pusta! Michasia nie ma! Wołam... nie ma!
Zawsze przychodził... Idę do kuchni, żeby zrobić kawę i pomyśleć. Odsuwam firankę, a naprzeciwko, na wysokim płaczącym cisie, gałęzie jakoś podejrzanie się poruszają. Zakładam okulary i co widzę? Na wysokości ok. trzech  metrów buszuje Michaś! No nieee!!!!

Wracam ze sklepu, idę do śmietnika, bo wiatr furtkę otworzył, a tu nad głową coś mi miauczy.
Michaś na cisie poluje na ptaszki, a może czeka na mnie? Skaranie boskie z tym kotem!

Przedwczoraj, o świtaniu sinym i zamglonym.. to samo! Tańczył z bryłkami lodu, dziwiąc się, że mu znikają pod łapką. Jak takiego kotka zamknąć w domu?





Gdy się już natańczył i przyszedł na śniadanie, wzięłam go na ręce i wniosłam do domu.


Mojego domu, a nie jego apartamentowca... Pokazałam kuchnię, salon. Rozglądał się ciekawie, ale
i miauczał cichutko, a potem zaczął drżeć jak osika.
 - Michasiu, kochanie, już cię stawiam na łapki, już otwieram drzwi...sam zdecydujesz, czy już, czy za chwilę wyjdziesz do swojego świata.
Otworzyłam drzwi, Michasia postawiłam na podłodze i cofnęłam się, dając mu do zrozumienia, że to on decyduje. Liznął kilka razy swój torsik, spojrzał na mnie, zadarł ogonek i wyszedł.
W drzwiach natychmiast się odwrócił, przeciągnął i wskoczył do budki.


Za parę minut zaczął padać, a potem lać deszcz. Jak tu nie wierzyć, że kot to żywy barometr. Moje leniuchy też poszły spać.


poniedziałek, 28 listopada 2016

Michaś






To jest Michaś.
Zabrał serce moje. W tej chwili ma około sześciu miesięcy. Rezyduje na ganku. Ma ciepłą budę, pyszne jedzenie i nie ma specjalnej ochoty zamieszkać w domu. Owszem, zapędza się czasem do sieni, a nawet przekracza próg holu, to jednak - gdy raz przymknęłam drzwi, bo strasznie wiało - Michaś dostał ataku paniki, pomimo, że byłam już pewna, iż jest gotowy i wystarczająco oswojony ze mną, i z zapachami domu. Z pozwoleniem  na pogłaskanie, też bardzo zwlekał. Dawał wyraźnie do zrozumienia, że owszem z przyjemnością zje, napije się, prześpi w budce i pozwoli się podziwiać, ale nie wolno go dotykać! Czekałam na to dwa miesiące! Pewnego razu, gdy jadł siedząc tyłem do mnie, delikatnie dotknęłam jego futerka... w pierwszej chwili nie zwrócił nawet uwagi, ale potem odwrócił łebek i spojrzał na mnie badawczo... więc powtórzyłam gest nieco śmielej... no i Michaś uległ  przyjemności z nieznanej dotąd  pieszczoty. Teraz to uwielbia ! Sam się doprasza, wkładając łebek do mojej dłoni. Pozwala się nawet wziąć na ręce ! Przytula się, tańczy wokół nóg, obejmuje je, liże mnie po rękach... wielki z niego pieszczoch, nawet nie przypuszczałam !

Zaczyna już pilnować swojego terytorium, czyli ogródka przed domem i ganku. Robi to jeszcze trochę nieśmiało, bo ma problem z dwoma tatusiami, którzy podbierają mu jedzenie, zamiast pilnować własnych misek. Z czarną Jąśką, moją ukochaną koteczką, którą od początku dokarmiam, Michaś się dość dobrze dogaduje. Jaśka jest zazdrosna, akcentuje, że jest od niego ważniejsza, czasem go ofuknie, ale groźnych sytuacji między nimi nie ma.

Nie przeczę, że chodzi mi po głowie zabranie go do domu i zdaję sobie sprawę, że wymagałoby to bardzo wiele wysiłku z mojej strony, by przekonać moje trzy koty, trzy razy większe od Michasia, o potrzebie mojego serca. One już są zazdrosne! Hikari, nawet raz porządnie ofukała go przez lekko uchylone drzwi. A Cymes? Strach pomyśleć !

Michaś jest niezwykle inteligentnym kotkiem, w lot wszystko przyswaja, a do tego jest słodkim, rozmruczanym i bardzo zabawowym stworzonkiem. Ja, usiłując sprostać jego potrzebom i dbając o prawidłowy rozwój naszych wzajemnych kontaktów, jak również,  no dobrze... i bardzo za nim tęskniąc, ubieram się i wychodzę kilka razy dziennie przed dom, żeby grać z nim w piłeczkę, szukać srebrnych kuleczek, i małej plastikowej myszki-gryzaczka, które gdzieś chowa sobie w ogródku, ale gdy zaczynam narzekać, że mysi nie ma...nie ma - on nagle biegnie do mnie z mysią w pyszczku ! Jest bardzo mądry i kochany ! I ma ogromne poczucie humoru... na czym ono polega? Trudno mi to określić...może innym razem, bo w tym momencie nie przychodzi mi do głowy żaden przykład, ale naprawdę je posiada !... i ogromne wyczucie sytuacji!!
Nie wiem tylko, czy sąsiedzi nie myślą, że postradałam zmysły - kotka nie widzą, tylko mnie, która łazi po ogródku i gada sama do siebie, pochyla się i wstaje, coś tam rzuca i śmieje się... wariatka, czy co?! Ale co mi tam!

Między mną a Michasiem panuje jakaś tajemnicza nić porozumienia, bo już sam fakt, że kociak postanowił odłączyć się od matki i rodzeństwa, i zostać w moim ogródku - mówi samo za siebie.


Tutaj Michaś buszujący w jesiennym jeszcze, październikowym ogródku.


A tu, w poszukiwaniu piłeczki.


Wiatr przywiał mu ogromnego liścia, co sprawiło, że Michaś przez jakiś czas trwał w zamyśleniu...


Ech! Ktoś się tutaj zbliża !


- Kim jesteś ?


- Jestem Jaśka. Przyszłam na obiad. A ty, co tutaj robisz ?



- Teraz się bawię ! Mieszkam tutaj ! To jest wszystko moje !
        

A to jest moja sypialnia ! Właściwie dwie, jedna nad drugą - ja śpię na górze. Do tej na dole, nikogo nie wpuszczam !



Koniec listopada. Liście dzikiego wina opadły. Oczywiście Michaś asystował przy ich sprzątaniu. Gonił i polował na drobne listki pędzone wiatrem, a ja byłam szczęśliwa, że kociak się dobrze bawi i jest taki radosny !
Brakowało mi ostatnio kociąt - małych rozbrykanych psotników - no to mam!



niedziela, 4 września 2016

Bubu Węgielek z szopy



          Przedstawiam naszego nowego członka rodziny, a ściślej mówiąc - kocie dziecko mojej wnuczki Pauliny.  Kocie dziecko ma nieco ponad trzy miesiące... chyba. Pochodzi z ogrodowej szopy, gdzie ulokowała ją wraz z rodzeństwem jej kocia mama. Kocia mama doskonale wiedziała, gdzie przynieść  kocięta, bo wiedziona kocim instynktem, wybrała szopę stojącą w ogrodzie bardzo dobrych ludzi, dzięki którym ona i czworo maluchów miało wikt i opierunek. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, kocią rodziną zajmowała się  koleżanka mojej  Pauliny, która natychmiast zadbała o ich przyszłość, rozgłaszając wieść o maleńkich ślicznotach. Paulina, gdy dowiedziała się, że jest jedno czarne, natychmiast zarezerwowała. No i jest już w domu Bubu Węgielek ! Dziewczynka !

Bubu i jej nowa rodzina przeżyły ciężkie dwa dni... no może trzy. Jazda samochodem, nowe zapachy, nowy dom, pierwsze spotkanie z kuwetą... i kociej mamy brak i rodzeństwa nie ma... inny świat !!
Dzisiaj mogę powiedzieć, że Bubu jest niezwykła! Przede wszystkim niezwykle inteligentna !
Błyskawicznie przyswaja wiedzę, a do tego lgnie do człowieka.



To, że lgnie do człowieka jest jej wielkim atutem, bo sprawia, że moje dzieci ( o matko, jakie dzieci?!) są w niej zakochane po uszy! Nie ma mądrzejszego i piękniejszego kota na świecie! Wszystkie NAJ-  należą do Bubu Węgielka!

Bubu w czasie pierwszej wizyty u Weta, była bardzo zestresowana i przerażona, ale już w czasie drugiej wizyty, zachowywała się jak dama. Podobnie z jazdą samochodem. Pierwszy raz, to dramatyczne miauczenie, a drugi, to spokój i rozglądanie się z zaciekawieniem dookoła. Z zabawkami również -  najpierw lęk, ucieczka, a potem szalona zabawa!

Jestem dumna z Bubu, jestem dumna z moich dzieci ( o matko, jakie dzieci?! ), że tak wiele serca, czasu i cierpliwości włożyły w uczenie Węgielka podstawowych zasad życia z człowiekiem pod jednym dachem - a to nie zawsze jest łatwe i proste, bo nauka i wzajemne kompromisy  nigdy się nie kończą, bo  każdy dzień przynosi coś nowego i wtedy tylko spokój pomoże i cierpliwość święta.
Jestem jednak spokojna. W razie czego zawsze służę radą.
Najważniejsze jest jednak, że mała czarna istotka - Bubu Węgielek z szopy - trafiła na salony i ma pełną miskę jedzonka i kochających ludzi.

Na koniec niech wiersz Franciszka J. Klimka podsumuje to niezwykle ważne wydarzenie w naszej rodzinie.

ŻYCIE

Ta niezwykła myśl nie jest od prawdy daleka;
towarzyszy nam zresztą już od wielu lat:
Ten, kto ratuje życie jednego człowieka,
ratuje całą ludzkość.
Ratuje cały świat.

A ja dodam, choć sprawi to trochę kłopotu,
bo będę to powtarzał, być może zbyt często:
Ten, kto życie jednemu uratuje k o t u,
uratuje tym czynem swoje człowieczeństwo.


środa, 17 sierpnia 2016

,,Nie opuszczaj mnie"



 
        Akcja powieści pt. ,,NIE  OPUSZCZAJ MNIE" Kazuo Ishiguro - brytyjskiego pisarza japońskiego pochodzenia - toczy się w Anglii, u schyłku XX wieku; ale tak naprawdę w czasie alternatywnym...
Główną bohaterką jest trzydziestojednoletnia Kathy, absolwentka Hailsham - elitarnej szkoły z internatem, o bardzo wysokim poziomie nauczania, gdzie nauczyciele kładą nacisk na kreatywność i prace artystyczne

        Kathy znajdując się na  ostatnim życiowym zakręcie, zaczyna wspominać swoje dotychczasowe życie - idylliczne dzieciństwo i wczesną młodość  spędzone w szkole w Hailsham.  Wspomina swoich najbliższych przyjaciół: -Ruth i Tommiego, opowiadając drobiazgowo o wszystkim co ich łączyło i dzieliło, o tajemnicach, radościach i smutkach, konfliktach, miłościach i kontaktach seksualnych... oraz nadziei...nadziei na odroczenie...
Wspomina... czy raczej rozlicza się z przeszłością?
 
       W miarę rozwoju akcji, stopniowo, w wyniku napomknień i aluzji, odsłania się ponura i przerażająca tajemnica, czym naprawdę była  ta szkoła z internatem...
Gdy zaczęłam czytać, już na pierwszej stronie  pojawiły się terminy: dawca i donacje, a ja poczułam niepokój, gdyż one niczego dobrego nie wróżą...  Zdarzyło mi się nawet kilka razy odłożyć książkę, bo nie byłam pewna, czy tak naprawdę mam ochotę na takie właśnie  klimaty, pełne smutku, chłodu i niedopowiedzeń wpisanych w pozornie normalne i wręcz szczęśliwe dzieciństwo oraz  młodość bohaterów powieści.  Jednak odłożenie jej ,,na później" nie było łatwe - zadziałała jak narkotyk.

       Ishiguro podarował nam książkę o narracji wyważonej i chłodnej, ale to pozór, bo pod kamienną powłoką toczy się gorąca lawa pytań o granice człowieczeństwa . Ta książka  jest kolejnym głosem do dyskusji na temat bioetyki, oraz prowokuje do zadawania bardzo wielu pytań. Dla mnie jedno wydaje się być najważniejsze:

 -CZY DĄŻENIE DO NIEŚMIERTELNOŚCI, MOŻEMY ZAAKCEPTOWAĆ ZA KAŻDĄ CENĘ?


wtorek, 9 sierpnia 2016

Jak dobrze wstać skoro świt... i do roboty!



                
                  -  No tak, po zapachu poznaję, że były dzisiaj w użyciu. Pańcia znowu cierpi na bezsenność wczesno-poranną i wzięła się za porządki w ogródku. Nie wiem, czy powinna. Sama słyszałam jak mówiła, że tuż przed wyjściem ze szpitala, pytała lekarza rehabilitanta, co będzie mogła robić w ogródku, a ten odpowiedział, że wąchać kwiatki, a Pańcia na to, że bardzo śmieszne!


                 - O, widzę, że Guido też już na posterunku!


                   - Wygląda na zapracowanego, chociaż to do Guidka niepodobne...

                 
                     - Biegnę i ja do Pańci, muszę jej pomóc.


         - No nieźle!  Pańcia przycięła tawułę złocistą, która była strasznie rozczochrana, straszyła przekwitniętymi kwiatami, pchała się na hortensję i traciła  też swoją piękną złocistą barwę.


         - Ciekawe, czy to wszystko zmieści się nam  do tej siatki...


             - Coś tam się rusza! Już wiem! Ślimak!


             - Cymes, co ty tak pilnujesz tej konewki? Bez przerwy się Pańci podlizujesz. Rzygać się chce!
             - Fe! Damy się tak nie wyrażają.
             - Dam się nie krytykuje, dama to dama! Damie wolno więcej!


             - Guido, wyłaź stamtąd, zaraz będziemy kosić!


      - Czego się drzesz! Byłem w toalecie!

                    
                    - No proszę, poobcinane, zagrabione, skoszone, posprzątane, to lubię!

   
            - Hikari! Taras teraz będziemy myć! Przestań się gapić na tego motyla! I tak go nie złapiesz!
          


               - Wiesz co, Cymes, powinieneś założyć własną orkiestrę! Wielki z ciebie  dzisiaj dyrygent - więcej wiatru robisz niż pracujesz!
               - Ale ty pyskata jesteś! Wiesz, że trzeba cię bardzo kochać, żeby cię kochać?


                    - Ach, inaczej się zaraz oddycha... Teraz jest cudownie! Bardzo lubimy pomagać naszej Pańci. Ja zaraz się położę brzuszkiem do góry, a Pańcia przyniesie sobie kawę i będzie mnie podziwiać...
Uwielbiam to!


środa, 20 lipca 2016

Biała Rika...i zupełnie inna Magdalena Parys...




       Ta książka, miała wejście smoka... I co ja biedna mam o niej napisać, skoro już wszystko napisano...?! Właściwie to tylko postawić kropkę nad i - pisząc:  TRZEBA PRZECZYTAĆ I JUŻ!

      BIAŁA RIKA to trzecia książka Magdaleny Parys. Dwie pierwsze to MAGIK i TUNEL, które omówiłam w poście pt. ,,Z historią w tle" ( 23 sierpnia 2015 r. ). Tutaj też mamy historię... we wspomnieniach Dagmary - dziewczynki, która z Polski wyjechała do Niemiec na stałe, na początku lat 80. ubiegłego stulecia...Wspomnieniach nie zawsze pięknych i radosnych, wspomnieniach w których trzeba się zmierzyć z przeszłością, coś tam rozliczyć, może wreszcie zrozumieć, może..

Mam wrażenie, że to książka bardzo osobista, to opowieść o wielkiej podróży do samej siebie... i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Dagmara to Magdalena, Magdalena Parys, mimo, że autorka temu zaprzecza, twierdząc, że to wszystko wymyśliła. Może... ale w oparciu o własne przeżycia i własną osobowość, w oparciu o przemianę wewnętrzną jaka w niej zachodziła w tej skomplikowanej sytuacji rodzinnej i polityczno-społecznej. Jestem też przekonana, że wciąż jest rozdarta wewnętrznie, że jeszcze się nie uporała ze swoją tożsamością, że jeszcze niejedno drzewko genealogiczne narysuje, że niejedno zada pytanie swej własnej pamięci...i nie tylko.

    Jestem też urzeczona konstrukcją powieści, która jest utrzymana w konwencji, powiedziałabym, naiwnej narracji, nie jest uporządkowana, a wspomnienia nie są chronologiczne, bo pełno tu przeskoków w czasie, a do tego jeszcze autorka zastosowała taką figurę literacką, polegającą na wtrącaniu głosów z boku, pisaną anemiczną czcionką, głosów należących do różnych osób, które często w zabawny sposób komentują opisywane wydarzenia. Szczególnie jeśli są one związane z niedoborem pamięci u Dagmary, która z przyjemnością uzupełnia je konfabulacją.
Pamięć... pamięcią często posługujemy się wybiórczo. To samo wydarzenie różne osoby pamiętają inaczej, więc można snuć i snuć rożne opowieści, drążyć przeszłość, zadawać coraz to nowe pytania, a to wszystko po to, aby narysować siebie w pełniejszy sposób.

      BIAŁA RIKA, to książka, którą czyta się też  między wierszami, między słowami, to książka pełna emocji, przy której sprawdzamy siebie, zadajemy dużo pytań, śmiejemy się i...boimy się wojny... A taka niby naiwna, taka jak dla dzieci... to książka, której nie wystarczy przeczytać, TO KSIĄŻKA, KTÓRĄ TRZEBA MIEĆ.




środa, 6 lipca 2016

Nowa zachęta z Armenią w tle...






        Czas wrócić do recenzji ... nie... do  zachęt ! Okazuje się, że dawno nie poleciłam żadnej książki, a teraz szykuje mi się wysyp tytułów.
Lato moi mili, wakacje, urlopy i weekendy inne niż zawsze, bo na pewno gdzieś na świeżym powietrzu, wśród zieleni, pod niebem błękitnym i czystym, gdzie śpiew ptaków i szum drzew zachęcają do czytania.
        Książką, która doskonale wpisuje się w czas gorącego lata i towarzyszącemu wszystkim pragnieniu przeżycia wielkiej przygody, jest najnowsza powieść Magdaleny Zimny-Louis ,,ZAGINIONE''.
Bardzo wysoko cenię sobie książki, które oprócz losów bohaterów zwykłych, czy niezwykłych, pokazują nam tło społeczne na wielkiej scenie historii - i tutaj to mamy.
         Dwie główne bohaterki: znana pisarka Albina i jej siostrzenica Helena, prowadzą narrację ukazującą czas i ludzi z najbliższego otoczenia Anny, która uciekła z ormiańskim lekarzem pozostawiając czteroletnią córkę Helenkę u swej siostry, z zapewnieniem, że wszystko jest zorganizowane i dziecko niedługo do nich dołączy... niestety...

        Albina - bardzo złożona i świetnie narysowana postać - opowiada nam skomplikowaną  historię rodziców Helenki na tle Polski lat osiemdziesiątych, nie oszczędzając jej ojca Wiktora - karierowicza, skorumpowanego polityka,  mistrza manipulacji, idącego przez życie zgodnie z dewizą ,,po trupach do celu". Niestety Albina nie wie nic o dalszych losach swej siostry...

         Helena - to postać wyraźnie zagubiona, na której wielkie piętno odcisnęła świadomość porzucenia, porzucenia bardzo podsycanego przez ojca.  Postać, która nie znalazła szczęścia i oparcia w małżeństwie -  też z politykiem, o zgrozo!  Wtedy to właśnie, stojąc na życiowym rozdrożu, postanawia wyruszyć do Armenii w poszukiwaniu matki, żywej czy martwej,  żeby znaleźć wreszcie odpowiedź na pytanie siedzące w sercu jak cierń -  MAMO, DLACZEGO?!

        Armenia - to trzecia główna bohaterka tej książki! Jej tragiczna historia, cudowni ludzie,  zabytki, święte miejsca i wspaniałe krajobrazy! Ogromna zachęta, żeby odwiedzić ten kraj idąc śladami Heleny.

         Książkę czyta się świetnie. Własne problemy odchodzą w cień, a ważne stają się losy bohaterów pierwszo, drugo i trzecioplanowych, barwnie i bardzo obrazowo przedstawionych przez autorkę, która nie szczędzi  nam  emocji... związanych również z uczuciami... Myślę, że jest to najbardziej dojrzała książka Pani Magdaleny.
Może też zadacie sobie pytanie: - dlaczego tytuł to Zaginione, a nie Zaginiona?  Przeczytajcie...

Polecam i pozdrawiam serdecznie Autorkę.



piątek, 1 lipca 2016

Różnica charakterów...




Guido jest słodkim, kochanym, wrażliwym kotem. Wielka szkoda, że tylko ja mogę podziwiać wszystkie zalety jego charakteru, tylko przy mnie jest całkowicie odblokowany i tylko przy mnie potrafi w tak cudowny sposób zapraszać do zabawy, albo bawić się sam byle drobiażdżkiem, byle karteczką, czy skradzionym z łazienki patyczkiem higienicznym. Ostatnio bawił się ślimaczkiem, którego znalazł... w salonie! Na koniec zabawy przesunął go do kącika i poszedł coś przekąsić. Ja skorzystałam z okazji, wzięłam ślimaka i mówiąc: - No, monsieur ślimak, czas się rozstać, koniec wizyty! - przeniosłam go ( tak! ) do ogródka.  Po jakimś czasie Guido wrócił w to miejsce  i zaczął szukać... pomiaukiwał jak mama szukająca dzieci! Zginął mu ślimaczek! Biedny, kochany Guido! Gdzie jest jego ślimaczek?!!!! No gdzie???!!!  Brzydka, zła Pańcia pożegnała go w twoim imieniu, powiedziałam rozśmieszona i... wzruszona...
Ten kot, tak bardzo uległy i cierpliwy w stosunku do mnie, nie znosi być fotografowany, i  nawet ja  nie mogę się doprosić  by nie zwiewał na widok aparatu fotograficznego.


Jak już pozwoli sobie zrobić zdjęcie, to jest to wielka  łaska...


... a może tym razem  był zbyt zajęty, by zwracać uwagę na to, czym się Pańcia zajmuje?


... jednak był zajęty obiektem, dla mnie zupełnie niewidocznym...


-  No tak, znowu Guido! Przecież to JA jestem boski...


- To JA jestem wyjątkowy...


- No popatrzcie na mnie, przecież to JA mam w sobie to COŚ co mają wielcy lu..., to znaczy KOTY -
 jestem kwintesencją urody, charyzmatycznej siły i stanowczości prawdziwego kocura! Czy ja się mylę?!!!

Ooo, widzę, że nadchodzi służba, by poprawić urodę mojego futra... no tak, sądzę, że robi to bardziej dla własnej przyjemności, niż dla potrzeby poprawienia czegokolwiek we mnie. Wszak JA jestem absolutnie doskonały!



- Myślę, że wystarczy...
Ech, kochają mnie wszyscy! Ale JA pozwalam się kochać! Pozwalam się tulić, głaskać i całować. Jestem  bardzo gościnny i nikogo się nie boję... boję się tylko burzy.
I wcale, ale to wcale JA  nie jestem zarozumiały!


niedziela, 19 czerwca 2016

Miła niespodzianka...




          Różne rzeczy można znaleźć w ogródku. Kiedyś znalazłam karteczki - liściki, skierowane do moich kotów, wczoraj Cymes znalazł ciasteczko, a dzisiaj dużo cukierków i ciasteczko! I co Wy na to? Przecież to jest najmilszy początek dnia, jaki można sobie wyobrazić! Jakie trzeba mieć wrażliwe i piękne serduszko, aby sprawiać takie niespodzianki! Domyślam się, że obdarowującą jest jedna z moich przemiłych, młodziutkich sąsiadek... a może wspólnie z siostrami? Dziękuję Wam z całego serca. Koty również dziękują, szczególnie Cymes i Hikari, bo to one głównie usiłują podglądać i reagują na tajemnicze szepty, dobiegające zza żywopłotu.



Podglądacze...


   - Jeszcze dwa cukierki znalazłem. Chodź, to ci pokażę...


    - No już dobrze... powiem Pańci, że to ty znalazłaś, tylko skończ z tymi fochami!


    - Jeeeest!!! ....nie ma... uciekł...


 I bardzo dobrze, że trzmiel, zwany bąkiem, uciekł -  bo inaczej aż trudno sobie wyobrazić, co by się działo w domu! Już nie mówiąc o cierpieniach Cymeska! No i moich przy okazji!
Wiadomo, cierpienia moich kotów, są moimi cierpieniami.


Bąki były dzisiaj niezwykle pracowite i było ich sporo. Lubię patrzeć jak się uwijają wśród kwiatów. Nie są groźne... ale jak zostaną zaatakowane żądlą boleśnie, a ich jad może być dla alergików bardzo niebezpieczny!

Dzisiejsza niedziela była słoneczna, cicha i spokojna. Na szczęście Matka Natura dzisiaj odpoczywała, zmęczona swoimi ostatnimi wybrykami.